środa, 13 lipca 2016

-6-

Emilka poszła ze mną na rynek gdzie gospodarz właśnie płacił za siano dla konia. Gdy zauważył nas gestem pokazał abyśmy jak najszybciej wsiedli na wóz bo zaraz ruszamy. Miłosz z ciekawością przypatrywał się Emilce ale ta wtuliła się w moją brudną koszulę. W końcu gospodarz wsiadł na wóz i ruszyliśmy patrząc tylko tajemniczym uśmiechem na moją dziewczynę.

Wieczorem gdy pomagałem zmyć naczynia po kolacji nie mogłem nigdzie znaleźć Emilki. Zrobiłem dwie herbaty i poszedłem na werandę. Gospodarz jeszcze zamykał zwierzęta z Miłoszem.
Na drewnianej werandzie siedziała Emilka tuląc się w brudną spódnicę którą miała na sobie. Próbowała ukryć łzy, które płynęły jej po twarzy.
-Hej coś się stało? - spytałem podając kubek. Gdy wzięła go ode mnie przyciągnąłem ją jedną ręką i przytuliłem do siebie.
-Tęskniłam za Tobą - powiedziała mocząc swoimi łzami moją koszulę.
-Już spokojnie - pogłaskałem ją po głowie. - Opowiesz mi co się działo?
Dziewczyna nie odpowiedziała tylko wciąż tuliła się do mojej koszuli. Robiło się coraz ciemniej, lampa którą przyniosłem i postawiłem na stoliku dawała coraz więcej światłą.
-Kiedy mnie złapali i zaciągnęli do tego pociągu zobaczyłam wiele innych kobiet. Później słyszałam jak mnie wołałeś. Ja również krzyczałam. Kobiety chciały mi pomóc otworzyć te durne drzwi ale na próżno. Później jechaliśmy całą noc aż w końcu przyszedł żołnierz dać nam posiłek. Płakałam za co kilka razy oberwałam. Raz komendant kazał przyprowadzić do siebie jedną z młodszych aby... aby się zabawić. Chciał mnie ale się rozpłakałam. Widząc do komendant dał mi herbatę i ciasto a później pozwolił przespać się u siebie na łóżku. Był miły aż dziwne. Byliśmy w wielu miastach. Nawet nie wiem ilu i jak się nazywały. Co jakiś czas komendant prosił mnie abym przyszła. Ogarniał mnie wtedy strach na myśl co będzie chciał robić. Zazwyczaj całował mnie w policzek i przytulał. Często też prosił abym czytała mu książki polskie. Uważał że mam świetną dykcje i powinnam występować. Czasem usypiałam u niego wiec mnie nie budził, przykrywał mnie kocem. Gdy wracałam do swojego wagonu większość kobiet patrzyła na mnie z odrazą. Myślały że mu się oddałam. Właściwie sama tak myślałam. To co robiłam było dziwne. Czasem też któryś żołnierz musiał się... zabawić. Ale ja nie byłam wzywana. Tylko i wyłącznie inne. Jak bym ja była nietykalna. Na sam koniec blisko poznania jeden żołnierz mnie... zgwałcić. Komendant bardzo się zdenerwował i dlatego zostawił mnie w Poznaniu bo żołnierza ze swojej jednostki nie mógł wyrzucić. Inni zapisali mnie do szkoły z racji tego że tak często czytałam komendantowi. Tam kilku żołnierzy też próbowało się dobierać do mnie ale często ratował mnie nauczyciel od języka niemieckiego. Aż sam kiedyś się zaczą  dobierać. Byłam bezsilna. To było kilka dni temu. Właściwie w dniu kiedy się pojawiłeś on też próbował. Ale na szczęście miał lekcje - powiedziała chlipiąc. Ponownie przytuliła się do mnie i płakała już nie próbując ukryć łez.
Położyłem dłoń na jej gęstych włosach i pogłaskałem uciszając cicho.
To co jej się wydarzyło...
-Zaszokowałaś mnie. Nie sądziłem... przepraszam.

Gdy to powiedziałem dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.
-Że Cie zostawiłem - odparłem spuszczając wzrok. Jej niebieskie oczy przeszywały mnie na wylot.
-Nie musisz przepraszać. To nie twoja wina. Na szczęście mnie znalazłeś i możemy być razem teraz. Kocham Cie Marcin i chce być z Tobą - powiedziała i pocałowała mnie delikatnie w usta.
Odwzajemniłem pocałunek. Przypierając ją do drewnianej barierki. Nagle Emilka zaczęła znowu płakać.
Odsunąłem się i przytuliłem ją najmocniej jak potrafiłem.
-Przepraszam. Zobaczysz wszystko się ułoży. Też Cie kocham i chce być z Tobą na zawsze - powiedziałem tuląc ją do siebie i delikatnie kołysząc.

-Ej gołąbeczki - powiedziała Emilka pomocnica panny Mari. - Łazienka jest wolna jeśli chcecie się umyć póki jest ciepła woda.

Spojrzałem na moją dziewczynę i kiwnąłem głową przekazując jej że może iść.
-Ach panienko. Ja mam dla panienki sukienki. Powinny być dobre - powiedziała nastolatka i pociągnęła moją Emilię do domu.

Spojrzałem na księżyc w pełni i upiłem łyk gorzkiej herbaty. Smakowała okropnie. Tak jak cała ta teraźniejszość.

piątek, 8 lipca 2016

-5-



Tak jak przypuszczałem zatrzymaliśmy sie tylko w poznaniu.


Dziwnie było ujrzeć światło dzienne nie przez szpary w pociągu lecz zalane światłem pola i drogi.
Gdy tak patrzyłem na piękny krajobraz nagle pociąg oznajmił że chce ruszać dalej. W ostatniej chwili wysiadłem z wagonu i pobiegłem ku najbliższemu gospodarstwu gdzie skryłem sie w sądzie.
Jakiś mały kundelek zobaczył mnie i zaczął szczekać głośno.

Na efekt nie musiałem długo czekać. Zaraz usłyszałem gromki głos pana który próbował uspokoić psa ponieważ szczekał bez sensu.
-Przecież tu nikogo nie ma! Po co szczekasz?! Azor!

Lecz pies nadal mnie wyczuwał i nie miał zamiaru przestać szczekać. Zdenerwowany siedziałem w tych krzakach, pot lał sie ze mnie. Było mi gorąco w ciężkich ciuchach po Henryku a nie odważyłbym sie wyjść. Nie wiem po której stronie jest gospodarz. 
Nie wiem czy jest patriota czy przyjął ze stoickim spokojem nowe rządy. Ku mojej rozpaczy gospodarz postanowił spuścić Azora z łańcucha. Pies momentalnie rzucił sie w moja stronę. Rozejrzałem sie po sądzie. Większość drzew było małe które ubiegłby sie pod moim ciężarem lub na tyle wysokie że pomimo mojego wzrostu sa za wysokie. W końcu po drugiej stronie alejki była wysoka jabłoń lecz złamana tak że dałbym rade sie podciągnąć. 
Ale czy starczy czasu? Pies szczekał i biegł. Był co raz bliżej. W końcu zaryzykowałem. Albo on mnie ugryzie i gospodarz mnie znajdzie albo pies zgubi trop. 
Cudem dało się wdrapać na tą jabłoń.
Pies jednak nie dał za wygraną. Biegał po całym sadzie z nosem w trawie. W końcu go zobaczyłem. 
Mały kundelek okazał się dużym psem pasterskim. Piana ciekłą mu z pyska ale szukał dalej. Gospodarz odpuścił i wrócił do domu.

W nocy gdy gospodarz szukał po sadzie swojego psa natknął się na mnie.
Nie wiem kiedy usnąłem na tym drzewie. Pomimo twardej gałęzi wpijającą się w ... tylną część ciała było nawet wygodnie. 
Gospodarz wielce zdziwiony szturchnął mnie jakimś patykiem. Azor szczekał jak opętany aż w końcu się obudziłem. 
Takiego szoku doznałem że o mało z drzewa nie spadłem.

Gospodarz był to grubszy pan po 40 z szarym kapelusikiem zakrywającym jego bujne brązowe włosy. Miał również bujny brązowy wąs i kozią bródkę. Na sobie miał lnianą koszulę w kratę oraz płycienne spodnie.
-Czego pan tu szuka? - syknął gospodarz. 
-Schronienia. Proszę pomoże mi pan? 
-Chodź - powiedział gospodarz ruszając w stronę swojego domu. Pociągnął Azora na łańcuchu a pies pomimo że patrzył się wciąż na mnie podreptał za swoim panem.
Zeszedłem z drzewa i otrzepałem brudne ubrania Henryka. Następnie poszedłem za oddalającym się gospodarzem. 

Dom wyglądał jak stara chałupa. 
-Siadaj - powiedział gospodarz nalewając zupy do miski. Rzuciłem się na nią łapczywie. Przez cały dzień nic nie jadłem.
Gospodarz usiadł po drugiej stronie stołu i przyglądał mi się aż nie skończyłem jeść.
-Dziękuję bardzo - powiedziałem odsuwając od siebie pustą miskę. 
Rozejrzałem się po pokoju. Był to właściwie pokoik ponieważ mieściło się tutaj tylko kuchenka stolik kilka krzeseł i kanapa. Albo coś co mogło uchodzić za kanapę. 
-Sam pan mieszka? - spytałem.
-A Tobie co do tego? - warknął zły gospodarz. - Czego szukasz?
-Panny.
-Och jak każdy - westchnął gospodarz drapiąc się pod wąsem. 
-Nie chodzi o  to. Podobno zatrzymał się tu pociąg z kobietami. Część miała zostać tutaj. 
-Tak wiem. A część pojechała do Warszawy. 
-Gdzie są te kobiety? 
-Teraz? Nie mam pojęcia. Wszystko jest w urzędzie. Część przepisano do szkół, a część do gospodarstwa. Zaledwie kilka pojechało dalej do Warszawy. Niestety wzięli i moją kochaną córeczkę. Jak ja sobie bez niej poradzę? - załkał gospodarz. 
-Gdzie jest urząd?- zapytałem niecierpliwie. 
-Chłopie chyba się tam nie wybierasz? 
-Owszem dlaczego nie? - spytałem.
-Bo cie zabiją! Urząd jest pilnie strzeżony po ostatnim wypadku. Podobno złapali jakiegoś delikwenta co chciał wykraść papiery. Teraz bez ważnego powodu cie nie wpuszczą tam. 
-Pójdzie pan ze mną? proszę. 
-A powód?
-Pan poprosi na przykład o pomoc w gospodarstwie. Sam pan powiedział że zabrali panu córkę. Jest pan sam.

Następnego dnia o świcie wybrałem się go urzędu. Gospodarz ubrał się w czystą bawełnianą koszulę i khakie spodnie. Ja ubrałem się w jego starą lekko szarą koszulę i poszliśmy. A właściwie pojechaliśmy jego wozem. 

Urząd był to jedyny budynek w tej wsi z kamienia. Nie trudno go było rozpoznać ale trudniej było do niego wejść. Przy samych drzwiach stało dwóch strażników a na placu chodziło jeszcze trzech. 
Gospodarz opanowanym krokiem podszedł do drzwi i powiedział coś strażnikowi. Mężczyzna spojrzał na mnie i otworzył drzwi. 
-Idź za mną i się nie oglądaj - szepnął gospodarz i wszedł do budynku.- Tu po prawej masz spis kobiet. Poczekaj na mnie. Udawaj że coś z zainteresowaniem oglądasz. 
Powiedział to i podszedł do stołu który znajdował się po środku pokoju. Ja udając zainteresowanie obrazami. Przedstawiały różne sytuację. Na praktycznie każdym z nich pojawiał się żołnierz w mundurze a obok niego wszyscy byli tacy radośni. 
Gospodarz zaczął się wykłócać o coś z panem przy stole.
Poszedłem do słupa i zacząłem szukać nazwiska Emilki. Gdy przeczytałem już siódma kartkę zacząłem się martwić. Gospodarz grał na zwłokę ale wiedziałem że zostało mu bardzo mało czasu.
W końcu ją znalazłem.
Była przepisana do szkolnictwa a konkretnie podstawówki numer 10 w centrum. 
Ponownie zacząłem przyglądać się obrazom.
W końcu poszedł do mnie gospodarz czerwony na twarzy i ocierał białą chustką pot z czoła.
-No.. słyszałeś Henryk? Dadzą nam kogoś do pomocy. Mamy odebrać dwie dziewczyny zaraz. - powiedział gospodarz na tyle głośno aby wszyscy spojrzeli na niego i poklepał mnie po plecach. Udałem że ulżyło mi i roześmiałem się. 

Faktycznie przydzielono gospodarzowi trzy kobiety i mężczyznę.
-Jak mogę się panu odwdzięczyć? - spytałem. - Za noc i pomoc.
-Znalazłeś ją? - zapytał gospodarz nie odrywając wzroku od drogi. Jechaliśmy powozem. Dwie kobiety wyszywały coś na chustach natomiast pan i młodą dziewczynką śmiali się ze sztuczek pana.
-Tak. Jest w centrum. W szkolnictwie.
-Jutro podjedziemy tam bo i tak muszę coś kupić na rynku. A dziś możesz nam pomóc. 
-Oczywiście. Z wielką ochotą - odparłem.

Zaraz po powrocie do domu przebrałem się w czyste ciuchy Henryka które rano uprałem i poszliśmy do ogrodu. Pani Maria jako kobieta po pięćdziesiątce miała gotować obiad. 
Ja z  Panem Miłoszem zwoziliśmy jabłka a gospodarz z panną Honoratą je zbierali. Emilka miała zaledwie 15 lat i czasem zrywała a czasem przynosiła nowe skrzynki jeśli panna Honorata lub gospodarz ją o  to poprosili.
W ciągu tego popołudnia zebraliśmy 20 skrzynek jabłek i trzeba było je jutro zawieźć.
Padnięty zjadłem kolację podaną przez panią Marie i usnąłem na kanapie. 

Następnego dnia z samego ranka zapakowani na wozie wraz z jabłkami pojechaliśmy na rynek. Pan Miłosz siedział z tyłu i pilnował aby żadna skrzynka nie wypadłą natomiast ja prowadziłem powóz. Gospodarz siedział sobie na koźle i podśpiewywał wesoło popalając starą fajkę. Pomimo że nie znałem drogi gospodarz prowadził mnie bardzo dobrze. Chyba był ucieszony że w końcu nie musiał wszystkiego sam robić. 

Dojechaliśmy na rynek.
Pomogłem im rozpakować skrzynki a następnie po cichu poszedłem w jedną uliczkę gdzie miała znajdować się podstawówka numer 10. 
Kilkakrotnie się zgubiłem i musiałem pytać o drogę ale w końcu znalazłem.
Budynek był z czerwonego kamienia. Rozpadał się i potrzebował szybko odnowy. 
Na podwórku akurat bawiła się grupka dzieci chyba z klas 1-3. Pilnowały je dwie panie. A właściwie panny. Jedna wysoka w różowej sukience miała gruby rudy warkocz sięgający do bioder. Druga w niebieskiej sukience kończącej się za kolanem. Blond włosy również związała w warkocz który sięgał zaledwie do łopatek. Emilka.
Z uśmiechem rozmawiała z panną w różowej sukience. Jej uśmiech był najszczerszy jaki widziałem kiedykolwiek. Była szczęśliwa.
Spojrzała w moim kierunku. 
-Stasiu uważaj ! - krzyknęła nagle. Jej głos stał się jeszcze słodszy niż przedtem. 

Nie zauważyła mnie.
Nagle zadzwonił dzwonek. Wszystkie dzieci jak na komendę zebrały się przy Emilii i ruszyły za nią do szkoły. 

Po jakimś kwadransie ja również poszedłem do szkoły. 
Jakaś pani akurat wychodziła.
-Co pan tu robi! - krzyknęła ale nie zwróciłem na nią uwagi. Podszedłem do Stasia. Tego samego co widziałem na dworze.
-Miałeś przed chwilą zajęcia z taką blondynką. Gdzie ona jest? - spytałem grzecznie. Dziecko przestraszone wskazało mi kierunek. Akurat usłyszałem cichy stukot obcasów. 
Zza rogu wyszła Emilia. 
-Emilia - zawołałem za nią. Dziewczyna natychmiast się odwróćiła. Jej oczy się zaświeciły. 
-Marcin! - podeszłą do mnie. Chwyciła moją twarz w dłonie. Położyłem delikatnie moje dłonie na jej tali. - Co ty tu robisz?
Pocałowała mnie. Delikatne wargi muskały mnie tak jak przedtem.
-Chodź, nie może Cie nikt zobaczyć - powiedziała to i pociągnęła mnie w stronę jakiś drzwi. Okazał się chyba jej klasą. 
-Co ty tu robisz? - zapytała ponownie tuląc się do mnie. 
-Szukałem Ciebie. Byłem wszędzie! - powiedziałem całując jej włosy. Byłą taka delikatna.
-To nie sen prawda? - spytała.
-Nie kochanie, to prawda. Uciekłem z obozu aby cie odnaleźć. Podążałem cały czas za pociągiem. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie muszę jechać dalej. Że tu jesteś. 
-Też się cieszę. Ale musisz uciekać. 
-To chodź ze mną.
Emilka odsunęła się ode mnie. 
-Nie mogę. Jak ucieknę to mnie zabiją. Muszę tu być albo pojadę do Warszawy albo mnie zabiją. 
-Emilko ucieknij ze mną proszę.
-Ale dokąd? Nie widzisz , że tu nie ma już gdzie uciekać? To nic nie da. Oni są wszędzie. - powiedziała cicho. Jedna pojedyncza łza pociekła po policzku. Otarłem ją a potem przytuliłem Emilkę. 
-Co się właściwie stało gdy Cie zabrali? - spytałem. 
Dziewczyna tylko przytuliła się do mnie i zaniosła się płaczem. Próbowałem ją uciszyć lecz nic nie pomagało.
-Chodź ze mną. Gospodarz u którego się zatrzymałem cie przenocuje. Nikt nie musi widzieć. Gospoda jest za miastem.
Chwyciła moją dłoń i poszła na rynek. 





 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

-4-

Docieram do burmistrza w niecałe pół godziny. Trochę sie zgubiłem ponieważ dwóch strażników jak by coś przeczuwało o chodzili tam i z powrotem.
Oświetleny gabinet burmistrza tętnił życiem. Wiele kobiet i dzieci przychodziło dowiedzieć sie czy coś wiadomo o ich mężach, ojcach, bratach lub wujkach.
Próbowałem przepchac sie na początek ale w połowie drogi zatrzymał mnie stary mężczyzna ubrany w elegancki garnitur.
-Czego szukasz chłopcze? - zapytał ściskajac moje ramie. Dopiero teraz zorientowałem sie że mam na sobie niemiecki mundur.
-Jestem Polakiem. Warszawiakiem. - szybko zacząłem sie tłumaczyć.
-Ta a ja primabalerina- prychnął z pogardą.
Wyciągnąłem zdjęcie Otylii i Henryka.
-Zna pan? Zna? -pokazałem zdjęcie.
Przez twarz mężczyzny przebieg cień.
-Choć... poszukamy. - mówiąc to chwycił mnie za rękę i pociągnął ku przodzie gdzie na wysokim krześle siedział burmistrz.
-Burmistrzu - pokłonił sie mężczyzna.  - Szukam rodziny tego oto tutaj Warszawiaka. Czy mogę zajrzeć w księgę? 
-Czemu on ma mundur niemiecki skoro Warszawiak? - spytał ospale burmistrz.
-Uciekłem z niewoli niemieckiej. Zabrali mi dokumenty i ubrania.
-No dobrze - powiedział burmistrz i machnął rękę na kolejnego.

Mężczyzna pociągnął mnie do oddzielnej komnaty.
-Tutaj masz spis wszystkich którzy żyją i wyjechali od nas. - powiedział pokazując ksiege. - codziennie są wykreślene tu miliony nazwisk.  Ale jak chcesz. Szukaj.
-Dziękuje - mówię - A czy są gdzieś spisy pociągów i pasażerów przejeżdżających tedy? 
-Chodzi ci pewnie o Niemieckie pociągi.  Był tu jeden.  Lecz wszystkich rozsztrzelano. Nikt nie przeżył.  Reszta pociągów z tego co wiem kieruje sie na północ. Przejeżdżają przez Poznań.  A czemu pytasz?
-Szukam dziewczyny swojej. - odparłem. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Przeszukałem trzy księgi ale nie znalazłem Henryka.  Tracąc nadzieje otworzyłem ostatnia książkę.
Nagle usłyszałem strzały i huk.
Po chwili słychać było niemieckie rozkazy. Chwyciłem książkę i wyskoczyłem przez okno.  To była jedyna myśl jaka mi przyszła do głowy.
Pobiegłem do Otylii i jej dzieci. Wręczając książkę widziałem szczęście w oczach.

Była poźna noc. Burmistrz został aresztowany za pomoc uciekinierom. Siedząc przy oknie czatowałem czy aby nie idą żołnierze.  W pewnym momencie podeszła do mnie Marysia. 
- chce ci coś dać.  - powiedziała cichym głosem i otworzyła zaciśnieta piastkę. W środku leżał koraliki.  Najzwyklejszy koraliki o barwie lekkiego różu.
-Oddasz mi jak sie spotkamy. - wyszeptała wręczając mi go a po chwili uciekła.

Następnego dnia z samego rana ruszyłem na stacje.  Wczoraj ktoś mówił o pociągu jadącym do Gdańska przez Poznań.  Miał zatrzymać sie tu tylko na chwilę.  Chciałem wykorzystać okazję.
Ukryty pomiędzy koszem na śmieci a schodami na strych czatowałem czekając na pociąg.
W końcu najechał. Ciężka lokomotywa z trudem sie zatrzymała. Podeszło do niej około 20 mężczyzn i zaczęli pakować wory z pszenica czy żyłem. Ubrany już po cywilnemu w ubrania Henryka podeszłem pomoc robotnikom.  Po zapakowaniu worów ukryłem sie w wagonie z bydłem. Nikt mnie nie zauważył.

Szczęśliwy ruszyłem w stronę Poznania szukając Emilki.

Siedząc w wagonie strasznie sie nudziłem. Broń która pozostała mi po Niemcach oraz ta którą dostałem od Otylii naładowalem już dawno.
Siedząc podparty o stóg siana podśpiewywałem polskie piosenki.
Nagle coś mnie pokusiło i w sądziłem rękę do kieszeni.  Koralik którzy dostałem od Marysi był zimny. Wisiał na czerwonej nitce która bałem sie przerwać.  Była taka delikatna.

Podróż była męcząca niemiłosiernie.  Siedziałem znudzony już kilka godzin. Nie zatrzymaliśmy sie na żadnej stacji choć mieliśmy okazję. 
Trzymałem się tylko jednej myśli.  Spotkać Emilke.

Będąc w szkole Emilka kiedyś spadła z schodów.  Pamiętam to doskonale. Szedłem akurat do dyrektora po coś tam. Leżała nieprzytomna z dziwnie położoną noga.
Zawołałem szybko kogoś o pomoc.
Pół godziny później przyjechała karetka i zabrała Emilke.  Na szczęście do tego czasu zdążyliśmy ja obudzudzic.
Następnie odwiedziłem Emilke.  Bylem przy niej w każdym możliwym momencie.
Kochałem ją.  Troszczyłem sie o nią.  Nie wyobrażam sobie życia bez niej.

niedziela, 10 kwietnia 2016

-3-

Spałem na sianie.
Choć to było dziwne ale serio zamiast twardej pryczy miałem pod sobą siano które uwierało gdzieniegdzie. Smród był nie do zniesienia.
Otworzyłem oczy i spostrzegłem że nie leżę w wagonie gdzie byłem przed tem. Przede mna stała krowa i powoli wsuwała jedzenie.
-Co do cholery?  - mowie cicho i wstaje otrzepujac mundur.
Stoimy wiec powoli otwieram drzwi które strasznie krzycząc.  Nikt nie zwraca na mnie uwagi.  Jesteśmy w łodzi.  Albo to  co z niej pozostało.
Zwalone kamieniem domy i ulice, gdzieniegdzie płaczą kobiety i dzieci.  Mężczyzn praktycznie nie widzę.  Wymykam sie powoli z dala od cywilizacji.
Biegnę stara dzielnica nędzy.  Gdzieniegdzie leżą trupy ludzi którzy umarli albo z zimna albo z wybuchu.
Wojna trwa.
Nagle słyszę dwa niemieckie głosy wiec szybko skrywam sie w którymś domu.
Jest tu duszno, kurz leży wszędzie warstwami.  Pewnie nikt tu nie mieszka.
Idę w głąb opuszczonego domu lecz słyszę skrzypniecie drewna.
Przystaje by posłuchać.
Faktycznie.
Lekkie skrzypniecia jak by ktoś ze strachu próbował sie delikatnie ruszyć.
Otwieram szafę.
Pusto.
-Wychodź.  Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Polakiem.  Jestem z warszawy.
Cisza.
A może mi się przesłyszało?
Nagle drzwi otiwraja sie. Stoi w nich drobna kobieta. Za spódnica matki chowa sie dwójką dzieci.
-Polak?  To czemu mundur niemiecki?
-Zabrali moje rzeczy.  Mam tylko to. Dokumenty również oni maja.
-Głodny?  Pewnie z podróży.  - mówi kobieta silac sie na spokój.  Dzieci wciąż chowaja sie za spódnica matki. Siadam na stołku przy stole.  Kobieta podaje mi parująca zupe. Rosół.
-Och jak dawno nie miałem nic w ustach.  Dziękuje - mówiąc to całuje kobietę w dłoń.
-och nie ma za co - rumieni sie - skad wracasz?
-jechałem z dziewczyną z wakacji gdy nas dopadli. Teraz udało mi sie uciec.  Jakoś dziwnie łatwo mi to poszło.
-Bo nikt nie będę cie szukał
-Jak to?
-Rano odbyła sie egzekucja wszystkich co jechali tym pociągiem.  Bo podobno szykowali ucieczkę wiec wszystkich zabito.  A nam kazano na to patrzeć.  Mężczyźni pojechali w nocy do stolicy bronić.  A kto obroni nas? - powiedziała przez łzy i poszłam do łazienki.
Dzieci nie wiedząc co robić zostały i przytulajac sie siedziały w kącie.
-Jak macie na imie?
-Ja jestem Marysia.  A to Karol - mówi dziewczynka podnosząc sie lekko.  Chłopiec nie chce. Boi sie mnie.
-Marysiu a mogę ci coś powierzyć? Coś co będziesz pilnować aż w końcu sie spotkamy i mi to oddasz dobrze?
Dziewczynka zaciekawiona podeszła do mnie i kiwneła glowa.
Podałem jej zdjęcie Emilki oraz łańcuszek który dostałem od rodziców.  W środku było nasze wspólne zdjecie.
-Oddasz mi to gdy sie spotkamy.  A jeśli nie... to możesz to zatrzymać.
-Poczekam i ci oddam obiecuje - powiedziała to i zamknęła mocno w piąstce medalik.
Miała co najwyżej 5 lat i wzrostu z metr.
Poszedłem poszukać gospodyni.
Siedziała w sypialni płacząc cicho i patrzyła na zdjęcie przystojnego mężczyzny.
-To mój mąż. Henryk. Boje sie że nie wróci. Prosze cie odnajdź go i powiedz że czekam.
Ukleknąłem przed nią. Pocałowałem jej dłoń i obiecałem.
Wstajac zawachałem sie przy wyjściu. 
-Dziękuje - powiedziałem patrząc na kohiete.
Trochę czułem sie dziwnie.
-Znajdź swoją dziewczyną.  Kilka dni temu przyjeżdżał pociąg.  Spisali wszystkie kobiety.  Idz do burmistrza i powiedz że przysyła cie Otylia i masz poszukać Henryk.  Pisza codziennie kto umarł podczas wyprawy.  Idz juz

A wiec idę.
Mrok zapadł już w całym mieście.  Latarnie sie nie świecą ale i tak znam drogę.  Moja babcia kiedyś tu mieszkała wiec często tu byłem.  Biegne skrótami i pustymi ulicami.
Zauważam dwóch żołnierzy idących w moja stronę ale ukrywam sie. Jestem niezauważony.
Z dysza na karku biegnę dalej.

piątek, 25 marca 2016

-2-

Następnego dnia ruszamy w podróż. Ciało Kamila zostało rzucone do wspólnej mogiły poległych tutaj.  Nawet nie zrobli mu pogrzebu.

Wszyscy w moim wagonie to Polacy.  Śmieją się, opowiadaja historia i graja karty popijając czasem piwem.
-Co wam tak wesoło?  -pytam jednego który leży najbliżej mnie.
-Ee nie zrozumiesz.  Za młody jesteś - zaśmiał sie facet był stary moze z 6 lat ode mnie. 
-Powiedz mu Gienek. Może sie przyłączy do nas - odparł młody chłopak.  Chyba Marek.
Gienek zapalił papierosa i zaciągnął sie głęboko.
- Wiec tak. My mamy plan - powiedział w końcu. -Huśtuś daj nam mapy.
Wysoki muskularny chłopak wstał i podszedł do swojego pryczy. Wyciągnął plik kartek i podał Gienkowi.
Były to mapy polski i Europy oraz plan każdej z siedzib.
-Tu - powiedział na siedzibę żołnierzy blisko granicy.  -Tu uciekniemy. Tunelem chłopcze.  Już od dawna to planowaliśmy. Mamy wszystko co potrzeba.  Uciekniemy stąd tunelem. Prowadzi on do najbliższego miasta przez które akurat nie będą żołnierze przyjeżdżać.  Zadzwonimy i podamy informacje.  Wiec czemu ma nam być nie wesoło skoro mamy plan? -powiedział Gienek a ja roześmiałem sie.
-A tam ten pociąg?  Z kobietami? -spytałem.
-Eee - skrzywił sie Gienek - na stary.  Choć szkoda tyle pięknych kobiet. A ty kochasiu? Teskno ci? Do swje lubej?
-Tak pytam. A gdzie oni jada? 
-Do warszawy.  A tam do siedziby swoje.  Oczywiście jeśli która przeżyje.  Bo bywało tak że pociąg pusty przyjechał. Żywyj duszy a same trupy.
Westchnął ciężko i znowu zaciągnął sie.

Resztę podróży spędziłem cieszy.  Choć panowie upili sie i zaczęła sie dyskusja i bijatyka ja nie zwracałem na nich uwagi.
Zatrzymaliśmy sie w połowie drogi by na zbierać trochę gałęzi i trawy.  Podobno zapasy sie skończyły.

Była to okazja do ucieczki. 
Puściłem sie biegiem przez las tak by nikt mnie nie zauważył.
Niestety. Teren okazał sie ogrodzony drutem kolczastym w dodatku podłączonym do prądu.
Strażnicy bardzo szybko mnie znaleźli.
-Ty to ten kochaś - zaśmiał sie niemiecki żołnierze celujac we mnie strzelbą. Kleczałem na ziemi a dłońmi wysoko uniesionymi.
Żołnierze zaprowadzili mnie na polanę gdzie przywiązali do wielkiego drzewa.
Zdjeli mi koszule i okładali biczem ku uciesze niemieckiej widowni. Kilku polaków modliło się za mnie a inni z bólem odwracali zwrok.
-Niech to będzie przestroga dla was! - krzyknął niemiecki generał -że macie być posłuszni. Inaczej spotka was inna kara. O wiele wiele gorsza.

Gdy większość sie rozeszła Polacy pomogli mi. Rozwiązali węzły, robili okłady oraz dali pić.
Później nocy ruszyliśmy dalej.

niedziela, 6 marca 2016

-1-

Dwóch żołnierzy prowadziło mnie mruczac coś pod nosem po niemiecku. Jeden z nich o wyglądzie kochanego dziadka powiedział że jeśli będę grzeczna to zaprowadzi mnie do Marcina. Bardzo chciałam sie z nim zobaczyć wiec słuchałam wszystkich rozkazów.
-Co to? - spytał żołnierz po polsku przy dużym starym pociagu.
-Kolejna  - odparł żołnierz który mnie trzymał za ramie. Obaj uśmiechnęli sie złośliwie.
Wepchneli mnie do przedziału a duże metalowe drzwi zamknęły sie z hukiem.  Przede mna stały matki i małe dzieci które uczępiły sie spódnic matek bądź sióstr.
Marcina nigdzie nie było. 
Okłamali mnie!
Ze złością uderzyłam w drzwi. Pięść zabolała mnie mocno.
-To nic nie da. -odezwała sie kobieta spokojnym głosem- Jestem Maryja
-Emila- mowie panicznym głosem. - zostawili tam mojego chłopaka!
-Ja jadę już od 2 miesięcy. Tu żaden mężczyzna nie trafia. Jedynie dzieci. Mój Fabian musiał również zostać. 
-Dlaczego?  Po co?
-Bo rozpoczęła sie wojna.

Gdy zobaczyłem jak brutalnie Niemiecki żołnierz wepchnął Emilke do pociągu krew sie we mnie zagotowała. Dwóch żołnierzy prowadzacych mnie w bliżej mi nieokreślone miejsce nie byli niczego świadomi.
W pewnej chwili wyrwałem sie im i pobiegłem ku pociagowi który po mału ruszał.
Dogoniłem drzewi gdzie jeszcze przed chwilą była Emilka
-Em! Emily! - krzyczałem biegnąc za pociagiem.
-Marcin? Marcin! Wojna... wojna trwa!-usłyszałem.
-Emilko kocham Cię! -mówiąc to starałem sie biec dalej lecz nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Nagle pojawili sie dwaj rozmawiani żołnierze w niemieckich mundurach.
Chwycili mnie pod raniona i zawlekli z powrotem do budynku.

Pół godziny później stałem w samych bokserkach przed oficerem.
-Marcin Nałeczowski lat 19 urodziny w Warszawie. - przeczytał oficer siedzący za metalowym biurkiem- po maturze?
-Tak proszę pana.
-Z kim jechałeś i po co?
-Wracaliśmy do Warszawy.  Do domu.
Gdy powiedziałem to wszyscy roześmiali sie.
Oficer wstał i podszedł do mnie. Miałem skute ręce wiec czuł sie bezpiecznie.
-Synu -mówiąc to oficer oparł sie o biurko- Warszawy nie ma. Lepiej o niej zapomnij. A ta towija Emiliaa co ja tak kochasz.
Przerwał na chwile śmiejąc sie z mojego widowiska.
-Ma paszporty przy sobie? -zapytał gdy przestał sie śmiać
-Tak.
-Tak wiec nie masz co sie martwić.  Co do ciebie. .. widzę że jesteś wysoki, męski, dobrze biegasz. Masz wybór kochasiu. Albo przyłączysz sie do nas albo pod ścianę.
-Do was? Do niemieckiego wojska?-roześmiałem sie.
-czyli dokonałeś wyboru- mówiąc to oficer skinął głową na żołnierza.
-Nie! A jaka będę mieć gwarancję? 
-Synu. Dotrzemy do Polen... a raczej to co z niej zostanie i będziesz wolny.  Będziesz mógł odnaleźć swoją Emilke kochasiu.
-Chce umowy.
-Umowa, umowa. No dobrze. Sizer. Wolaj Wolaka.

Gdy dostałem umowę przrczytałem ją i podpisałem ja tak by było im trudno porobić potem podpis.
-No! A teraz Sizer zaprowadz naszego gościa do pokoju.

Szedłem za Sizerem powoli. Żołnierz widoczne tracił cierpliwość.
Przypatrywałem sie dobrze każdemu miejscowi oraz w głowie tworzyłem plan.
Gdy doszliśmy do dużych drzwi żołnierz po prostu je otworzył i wepchnął mnie do środka.
-Trzymaj. -mówi rzucając we mnie małym stosem rzeczy. Okazuje sie to koc poduszka oraz mundur.
-Chłopy! Macie nowego -mówi żołnierz i wychodzi.
Ide szukając wolnego łóżka.  Jest.
Na końcu sali.

na każdym kroku czuje spojrzenie wszystkich towarzyszy.
-Cześć.  Jestem Kamil. A ty?- podchodzi do mnie chłopiec który miał góra 14 lat.
-Marcin

Pozostali również sie witają.
Lecz ja jestem na tyle zmęczony że nie zapamiętuje ich imion.  I aby położyłem głowę na poduszkę od razu usnałem.

Budzę sie słysząc świszczący nade mną głos.
-Marcin. Wstawaj.  Idziemy na patrol. -otwieram oczy i widzę Kamila. Chłopiec w mundurze wygląda dość śmiesznie.
Wstaje i sam ubieram sie w podobny mundur.
-Co noc sa patrole ale ludzie sie zmieniają.  Twoja kolej jest dziś. 
-Na czym to polega? 
-idziemy do lasu i szukamy wroga. Zazwyczaj w dwójke.

Wraz z Kamilem biegniemy do sali odpraw.
Większość już tan siedzi. Nikt ze sobą nie rozmawia.

Faktycznie dzielą nas na dwójki.  Ja jako nowy dostaje jeszcze żołnierza. Kamil i ja mamy biec z przodu a żołnierz za nami.

Noc jest ciemna ale i gorąca.  Szbko sie poce w ciężkim mundurze ale biegnę dalej.
Co chwila słyszę strzały i czyjś krzyk.  Ja nie dostałem broni.
Nagle słyszę że biegnę sam. Odwracam sie.
Kamil leży nieopodal drzewa które miałem z 5 minut temu.  Zdziony pobiegam do niego.
Chłopak jest cały mokry i dygocze.
Został postrzelony prosto w serce. 
-To oni -szepcze cicho i umiera. Dosłownie umiera mi na rękach.

Leże godzinę przy Kamilu. Chłopak dawno nie żyje. Mógł spędzić całe życie. A teraz leży martwy mi na rękach.
W końcu odnajduje nas patrol. Oficer jest zły że jestem sam pośród lasu a młody leży nie żywy.

Tego lata zaraz po skończeniu matury i odebraniu świadectw czekałem na Emilke.  Ona po raz ostatni żegnała sie ze swoimi przyjaciółkami które miały samolot na Wyspy Kanaryjskie. 
Wszystkie oczywiście płakały .
Siedziałem znudzony na ławce i opalałem twarz.
W końcu wolność.
Po 4 letnim liceum mogę iść na studia lub do pracy wuja. Obiecał mi solidnie płacić.

W końcu moja Emilka pochodzi do mnie. Wstaje z ławki i całuje ja w usta.
-W końcu koniec prawda? -pytam.
Dziewczyna jest ubrana w luźna biała sukienkę a na to żakiet.  Dostała dużo dyplomów oraz kwiaty. 
-Prawda. -mowi łapiąc mnie za dłoń.  Idziemy w stronę furtki.
-To zastanowiłaś sie gdzie jedziemy?
-Do około świata- mówi całując mnie w usta i przechodzi pierwsza przez furtkę.  Ja zatrzymuje sie na chwile i ostatni raz spoglądam na szkodę gdzie spędziłem 4 lata.
-Do około świata- szepcze a potem ruszam za swoją dziewczyną by odbyć podróż życia.

piątek, 22 stycznia 2016

Na krawędzi życia. - Prolog

Na krawędzi życia.

Jest to opowieść o dwojgu ludziach bardzo w sobie zakochanych.
Emilia i Marcin maja po 19 lat. Po zdanych maturach ruszyli w podróż do Hiszpanii.  Cieszyli sie wakacjami. Wracajac do domu jada przez Niemiecką granice gdzie zostaja zatrzymani i rozdzielenie.
Czy kiedyś sie zobaczą jeszcze?
Jak potoczą sie  ich losy?

Boskie wakacje, świetni ludzie. Fajne miejsce.
Jechałam pociągiem z Marcinem.
Wracaliśmy zmęczeni z plaży. Opaleni, zmęczeni ale szczęśliwi. Leżałam przytulna do Marcina słuchając muzyki a on czytał magazyn.
Nagle pociąg stanął a światła zgasły
-co sie dzieje? - zapytałam panicznie podnosząc sie.
-Nie wiem - mruknął Marcin. Przytulił mnie pocierajac moje ramiona.
Pocałował mnie w czoło.
-Pójdę sprawdzić- powiedział wysoki mężczyzna w garniturze.
Wyszedł z przedziału.  Usłyszeliśmy krzyki na korytarzu. Chwilę później nastała cisza. Cisza przed burza.
Po chwili padły trzy strzały i kroki. 
Coś wielkiego spadło na nasze drzwi zaczepiajac o klamkę. Drzwi z hukiem otworzyły sie.
Gdy zorientowałam sie co to krzyknęłam przerażona. Ciało mężczyzny w garniturze upadło na środek naszego przedziału a krew kapała na podłogę.
Przestraszona przytuliłam sie do Marcina chowając głowę w jego ramionach.
Po chwili do przedziału wszedł mężczyzna ubrany w niemiecki mundur.
-Polen? - zapytał.
Pokiwaliśmy głowa.
Żołnierz odsunął sie, do przedziału weszło dwóch kolejnych żołnierzy.
-Nehmen sie- wydał rozkaz.
Żołnierze podeszli do nas. Ja wstałam bez oporu. Marcin sie opierał. Gdy w końcu wstał wyprowadzono nas z pociągu.
-Doch diese beiden - powiedział żołnierz stojący obok mnie.