Spałem na sianie.
Choć to było dziwne ale serio zamiast twardej pryczy miałem pod sobą siano które uwierało gdzieniegdzie. Smród był nie do zniesienia.
Otworzyłem oczy i spostrzegłem że nie leżę w wagonie gdzie byłem przed tem. Przede mna stała krowa i powoli wsuwała jedzenie.
-Co do cholery? - mowie cicho i wstaje otrzepujac mundur.
Stoimy wiec powoli otwieram drzwi które strasznie krzycząc. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Jesteśmy w łodzi. Albo to co z niej pozostało.
Zwalone kamieniem domy i ulice, gdzieniegdzie płaczą kobiety i dzieci. Mężczyzn praktycznie nie widzę. Wymykam sie powoli z dala od cywilizacji.
Biegnę stara dzielnica nędzy. Gdzieniegdzie leżą trupy ludzi którzy umarli albo z zimna albo z wybuchu.
Wojna trwa.
Nagle słyszę dwa niemieckie głosy wiec szybko skrywam sie w którymś domu.
Jest tu duszno, kurz leży wszędzie warstwami. Pewnie nikt tu nie mieszka.
Idę w głąb opuszczonego domu lecz słyszę skrzypniecie drewna.
Przystaje by posłuchać.
Faktycznie.
Lekkie skrzypniecia jak by ktoś ze strachu próbował sie delikatnie ruszyć.
Otwieram szafę.
Pusto.
-Wychodź. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Polakiem. Jestem z warszawy.
Cisza.
A może mi się przesłyszało?
Nagle drzwi otiwraja sie. Stoi w nich drobna kobieta. Za spódnica matki chowa sie dwójką dzieci.
-Polak? To czemu mundur niemiecki?
-Zabrali moje rzeczy. Mam tylko to. Dokumenty również oni maja.
-Głodny? Pewnie z podróży. - mówi kobieta silac sie na spokój. Dzieci wciąż chowaja sie za spódnica matki. Siadam na stołku przy stole. Kobieta podaje mi parująca zupe. Rosół.
-Och jak dawno nie miałem nic w ustach. Dziękuje - mówiąc to całuje kobietę w dłoń.
-och nie ma za co - rumieni sie - skad wracasz?
-jechałem z dziewczyną z wakacji gdy nas dopadli. Teraz udało mi sie uciec. Jakoś dziwnie łatwo mi to poszło.
-Bo nikt nie będę cie szukał
-Jak to?
-Rano odbyła sie egzekucja wszystkich co jechali tym pociągiem. Bo podobno szykowali ucieczkę wiec wszystkich zabito. A nam kazano na to patrzeć. Mężczyźni pojechali w nocy do stolicy bronić. A kto obroni nas? - powiedziała przez łzy i poszłam do łazienki.
Dzieci nie wiedząc co robić zostały i przytulajac sie siedziały w kącie.
-Jak macie na imie?
-Ja jestem Marysia. A to Karol - mówi dziewczynka podnosząc sie lekko. Chłopiec nie chce. Boi sie mnie.
-Marysiu a mogę ci coś powierzyć? Coś co będziesz pilnować aż w końcu sie spotkamy i mi to oddasz dobrze?
Dziewczynka zaciekawiona podeszła do mnie i kiwneła glowa.
Podałem jej zdjęcie Emilki oraz łańcuszek który dostałem od rodziców. W środku było nasze wspólne zdjecie.
-Oddasz mi to gdy sie spotkamy. A jeśli nie... to możesz to zatrzymać.
-Poczekam i ci oddam obiecuje - powiedziała to i zamknęła mocno w piąstce medalik.
Miała co najwyżej 5 lat i wzrostu z metr.
Poszedłem poszukać gospodyni.
Siedziała w sypialni płacząc cicho i patrzyła na zdjęcie przystojnego mężczyzny.
-To mój mąż. Henryk. Boje sie że nie wróci. Prosze cie odnajdź go i powiedz że czekam.
Ukleknąłem przed nią. Pocałowałem jej dłoń i obiecałem.
Wstajac zawachałem sie przy wyjściu.
-Dziękuje - powiedziałem patrząc na kohiete.
Trochę czułem sie dziwnie.
-Znajdź swoją dziewczyną. Kilka dni temu przyjeżdżał pociąg. Spisali wszystkie kobiety. Idz do burmistrza i powiedz że przysyła cie Otylia i masz poszukać Henryk. Pisza codziennie kto umarł podczas wyprawy. Idz juz
A wiec idę.
Mrok zapadł już w całym mieście. Latarnie sie nie świecą ale i tak znam drogę. Moja babcia kiedyś tu mieszkała wiec często tu byłem. Biegne skrótami i pustymi ulicami.
Zauważam dwóch żołnierzy idących w moja stronę ale ukrywam sie. Jestem niezauważony.
Z dysza na karku biegnę dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz