niedziela, 10 kwietnia 2016

-3-

Spałem na sianie.
Choć to było dziwne ale serio zamiast twardej pryczy miałem pod sobą siano które uwierało gdzieniegdzie. Smród był nie do zniesienia.
Otworzyłem oczy i spostrzegłem że nie leżę w wagonie gdzie byłem przed tem. Przede mna stała krowa i powoli wsuwała jedzenie.
-Co do cholery?  - mowie cicho i wstaje otrzepujac mundur.
Stoimy wiec powoli otwieram drzwi które strasznie krzycząc.  Nikt nie zwraca na mnie uwagi.  Jesteśmy w łodzi.  Albo to  co z niej pozostało.
Zwalone kamieniem domy i ulice, gdzieniegdzie płaczą kobiety i dzieci.  Mężczyzn praktycznie nie widzę.  Wymykam sie powoli z dala od cywilizacji.
Biegnę stara dzielnica nędzy.  Gdzieniegdzie leżą trupy ludzi którzy umarli albo z zimna albo z wybuchu.
Wojna trwa.
Nagle słyszę dwa niemieckie głosy wiec szybko skrywam sie w którymś domu.
Jest tu duszno, kurz leży wszędzie warstwami.  Pewnie nikt tu nie mieszka.
Idę w głąb opuszczonego domu lecz słyszę skrzypniecie drewna.
Przystaje by posłuchać.
Faktycznie.
Lekkie skrzypniecia jak by ktoś ze strachu próbował sie delikatnie ruszyć.
Otwieram szafę.
Pusto.
-Wychodź.  Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Polakiem.  Jestem z warszawy.
Cisza.
A może mi się przesłyszało?
Nagle drzwi otiwraja sie. Stoi w nich drobna kobieta. Za spódnica matki chowa sie dwójką dzieci.
-Polak?  To czemu mundur niemiecki?
-Zabrali moje rzeczy.  Mam tylko to. Dokumenty również oni maja.
-Głodny?  Pewnie z podróży.  - mówi kobieta silac sie na spokój.  Dzieci wciąż chowaja sie za spódnica matki. Siadam na stołku przy stole.  Kobieta podaje mi parująca zupe. Rosół.
-Och jak dawno nie miałem nic w ustach.  Dziękuje - mówiąc to całuje kobietę w dłoń.
-och nie ma za co - rumieni sie - skad wracasz?
-jechałem z dziewczyną z wakacji gdy nas dopadli. Teraz udało mi sie uciec.  Jakoś dziwnie łatwo mi to poszło.
-Bo nikt nie będę cie szukał
-Jak to?
-Rano odbyła sie egzekucja wszystkich co jechali tym pociągiem.  Bo podobno szykowali ucieczkę wiec wszystkich zabito.  A nam kazano na to patrzeć.  Mężczyźni pojechali w nocy do stolicy bronić.  A kto obroni nas? - powiedziała przez łzy i poszłam do łazienki.
Dzieci nie wiedząc co robić zostały i przytulajac sie siedziały w kącie.
-Jak macie na imie?
-Ja jestem Marysia.  A to Karol - mówi dziewczynka podnosząc sie lekko.  Chłopiec nie chce. Boi sie mnie.
-Marysiu a mogę ci coś powierzyć? Coś co będziesz pilnować aż w końcu sie spotkamy i mi to oddasz dobrze?
Dziewczynka zaciekawiona podeszła do mnie i kiwneła glowa.
Podałem jej zdjęcie Emilki oraz łańcuszek który dostałem od rodziców.  W środku było nasze wspólne zdjecie.
-Oddasz mi to gdy sie spotkamy.  A jeśli nie... to możesz to zatrzymać.
-Poczekam i ci oddam obiecuje - powiedziała to i zamknęła mocno w piąstce medalik.
Miała co najwyżej 5 lat i wzrostu z metr.
Poszedłem poszukać gospodyni.
Siedziała w sypialni płacząc cicho i patrzyła na zdjęcie przystojnego mężczyzny.
-To mój mąż. Henryk. Boje sie że nie wróci. Prosze cie odnajdź go i powiedz że czekam.
Ukleknąłem przed nią. Pocałowałem jej dłoń i obiecałem.
Wstajac zawachałem sie przy wyjściu. 
-Dziękuje - powiedziałem patrząc na kohiete.
Trochę czułem sie dziwnie.
-Znajdź swoją dziewczyną.  Kilka dni temu przyjeżdżał pociąg.  Spisali wszystkie kobiety.  Idz do burmistrza i powiedz że przysyła cie Otylia i masz poszukać Henryk.  Pisza codziennie kto umarł podczas wyprawy.  Idz juz

A wiec idę.
Mrok zapadł już w całym mieście.  Latarnie sie nie świecą ale i tak znam drogę.  Moja babcia kiedyś tu mieszkała wiec często tu byłem.  Biegne skrótami i pustymi ulicami.
Zauważam dwóch żołnierzy idących w moja stronę ale ukrywam sie. Jestem niezauważony.
Z dysza na karku biegnę dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz