Tak jak przypuszczałem zatrzymaliśmy sie tylko w poznaniu.
Dziwnie było ujrzeć światło dzienne nie przez szpary w pociągu lecz zalane światłem pola i drogi.
Gdy tak patrzyłem na piękny krajobraz nagle pociąg oznajmił że chce ruszać dalej. W ostatniej chwili wysiadłem z wagonu i pobiegłem ku najbliższemu gospodarstwu gdzie skryłem sie w sądzie.
Jakiś mały kundelek zobaczył mnie i zaczął szczekać głośno.
Na efekt nie musiałem długo czekać. Zaraz usłyszałem gromki głos pana który próbował uspokoić psa ponieważ szczekał bez sensu.
-Przecież tu nikogo nie ma! Po co szczekasz?! Azor!
Lecz pies nadal mnie wyczuwał i nie miał zamiaru przestać szczekać. Zdenerwowany siedziałem w tych krzakach, pot lał sie ze mnie. Było mi gorąco w ciężkich ciuchach po Henryku a nie odważyłbym sie wyjść. Nie wiem po której stronie jest gospodarz.
Nie wiem czy jest patriota czy przyjął ze stoickim spokojem nowe rządy. Ku mojej rozpaczy gospodarz postanowił spuścić Azora z łańcucha. Pies momentalnie rzucił sie w moja stronę. Rozejrzałem sie po sądzie. Większość drzew było małe które ubiegłby sie pod moim ciężarem lub na tyle wysokie że pomimo mojego wzrostu sa za wysokie. W końcu po drugiej stronie alejki była wysoka jabłoń lecz złamana tak że dałbym rade sie podciągnąć.
Ale czy starczy czasu? Pies szczekał i biegł. Był co raz bliżej. W końcu zaryzykowałem. Albo on mnie ugryzie i gospodarz mnie znajdzie albo pies zgubi trop.
Cudem dało się wdrapać na tą jabłoń.
Pies jednak nie dał za wygraną. Biegał po całym sadzie z nosem w trawie. W końcu go zobaczyłem.
Mały kundelek okazał się dużym psem pasterskim. Piana ciekłą mu z pyska ale szukał dalej. Gospodarz odpuścił i wrócił do domu.
W nocy gdy gospodarz szukał po sadzie swojego psa natknął się na mnie.
Nie wiem kiedy usnąłem na tym drzewie. Pomimo twardej gałęzi wpijającą się w ... tylną część ciała było nawet wygodnie.
Gospodarz wielce zdziwiony szturchnął mnie jakimś patykiem. Azor szczekał jak opętany aż w końcu się obudziłem.
Takiego szoku doznałem że o mało z drzewa nie spadłem.
Gospodarz był to grubszy pan po 40 z szarym kapelusikiem zakrywającym jego bujne brązowe włosy. Miał również bujny brązowy wąs i kozią bródkę. Na sobie miał lnianą koszulę w kratę oraz płycienne spodnie.
-Czego pan tu szuka? - syknął gospodarz.
-Schronienia. Proszę pomoże mi pan?
-Chodź - powiedział gospodarz ruszając w stronę swojego domu. Pociągnął Azora na łańcuchu a pies pomimo że patrzył się wciąż na mnie podreptał za swoim panem.
Zeszedłem z drzewa i otrzepałem brudne ubrania Henryka. Następnie poszedłem za oddalającym się gospodarzem.
Dom wyglądał jak stara chałupa.
-Siadaj - powiedział gospodarz nalewając zupy do miski. Rzuciłem się na nią łapczywie. Przez cały dzień nic nie jadłem.
Gospodarz usiadł po drugiej stronie stołu i przyglądał mi się aż nie skończyłem jeść.
-Dziękuję bardzo - powiedziałem odsuwając od siebie pustą miskę.
Rozejrzałem się po pokoju. Był to właściwie pokoik ponieważ mieściło się tutaj tylko kuchenka stolik kilka krzeseł i kanapa. Albo coś co mogło uchodzić za kanapę.
-Sam pan mieszka? - spytałem.
-A Tobie co do tego? - warknął zły gospodarz. - Czego szukasz?
-Panny.
-Och jak każdy - westchnął gospodarz drapiąc się pod wąsem.
-Nie chodzi o to. Podobno zatrzymał się tu pociąg z kobietami. Część miała zostać tutaj.
-Tak wiem. A część pojechała do Warszawy.
-Gdzie są te kobiety?
-Teraz? Nie mam pojęcia. Wszystko jest w urzędzie. Część przepisano do szkół, a część do gospodarstwa. Zaledwie kilka pojechało dalej do Warszawy. Niestety wzięli i moją kochaną córeczkę. Jak ja sobie bez niej poradzę? - załkał gospodarz.
-Gdzie jest urząd?- zapytałem niecierpliwie.
-Chłopie chyba się tam nie wybierasz?
-Owszem dlaczego nie? - spytałem.
-Bo cie zabiją! Urząd jest pilnie strzeżony po ostatnim wypadku. Podobno złapali jakiegoś delikwenta co chciał wykraść papiery. Teraz bez ważnego powodu cie nie wpuszczą tam.
-Pójdzie pan ze mną? proszę.
-A powód?
-Pan poprosi na przykład o pomoc w gospodarstwie. Sam pan powiedział że zabrali panu córkę. Jest pan sam.
Następnego dnia o świcie wybrałem się go urzędu. Gospodarz ubrał się w czystą bawełnianą koszulę i khakie spodnie. Ja ubrałem się w jego starą lekko szarą koszulę i poszliśmy. A właściwie pojechaliśmy jego wozem.
Urząd był to jedyny budynek w tej wsi z kamienia. Nie trudno go było rozpoznać ale trudniej było do niego wejść. Przy samych drzwiach stało dwóch strażników a na placu chodziło jeszcze trzech.
Gospodarz opanowanym krokiem podszedł do drzwi i powiedział coś strażnikowi. Mężczyzna spojrzał na mnie i otworzył drzwi.
-Idź za mną i się nie oglądaj - szepnął gospodarz i wszedł do budynku.- Tu po prawej masz spis kobiet. Poczekaj na mnie. Udawaj że coś z zainteresowaniem oglądasz.
Powiedział to i podszedł do stołu który znajdował się po środku pokoju. Ja udając zainteresowanie obrazami. Przedstawiały różne sytuację. Na praktycznie każdym z nich pojawiał się żołnierz w mundurze a obok niego wszyscy byli tacy radośni.
Gospodarz zaczął się wykłócać o coś z panem przy stole.
Poszedłem do słupa i zacząłem szukać nazwiska Emilki. Gdy przeczytałem już siódma kartkę zacząłem się martwić. Gospodarz grał na zwłokę ale wiedziałem że zostało mu bardzo mało czasu.
W końcu ją znalazłem.
Była przepisana do szkolnictwa a konkretnie podstawówki numer 10 w centrum.
Ponownie zacząłem przyglądać się obrazom.
W końcu poszedł do mnie gospodarz czerwony na twarzy i ocierał białą chustką pot z czoła.
-No.. słyszałeś Henryk? Dadzą nam kogoś do pomocy. Mamy odebrać dwie dziewczyny zaraz. - powiedział gospodarz na tyle głośno aby wszyscy spojrzeli na niego i poklepał mnie po plecach. Udałem że ulżyło mi i roześmiałem się.
Faktycznie przydzielono gospodarzowi trzy kobiety i mężczyznę.
-Jak mogę się panu odwdzięczyć? - spytałem. - Za noc i pomoc.
-Znalazłeś ją? - zapytał gospodarz nie odrywając wzroku od drogi. Jechaliśmy powozem. Dwie kobiety wyszywały coś na chustach natomiast pan i młodą dziewczynką śmiali się ze sztuczek pana.
-Tak. Jest w centrum. W szkolnictwie.
-Jutro podjedziemy tam bo i tak muszę coś kupić na rynku. A dziś możesz nam pomóc.
-Oczywiście. Z wielką ochotą - odparłem.
Zaraz po powrocie do domu przebrałem się w czyste ciuchy Henryka które rano uprałem i poszliśmy do ogrodu. Pani Maria jako kobieta po pięćdziesiątce miała gotować obiad.
Ja z Panem Miłoszem zwoziliśmy jabłka a gospodarz z panną Honoratą je zbierali. Emilka miała zaledwie 15 lat i czasem zrywała a czasem przynosiła nowe skrzynki jeśli panna Honorata lub gospodarz ją o to poprosili.
W ciągu tego popołudnia zebraliśmy 20 skrzynek jabłek i trzeba było je jutro zawieźć.
Padnięty zjadłem kolację podaną przez panią Marie i usnąłem na kanapie.
Następnego dnia z samego ranka zapakowani na wozie wraz z jabłkami pojechaliśmy na rynek. Pan Miłosz siedział z tyłu i pilnował aby żadna skrzynka nie wypadłą natomiast ja prowadziłem powóz. Gospodarz siedział sobie na koźle i podśpiewywał wesoło popalając starą fajkę. Pomimo że nie znałem drogi gospodarz prowadził mnie bardzo dobrze. Chyba był ucieszony że w końcu nie musiał wszystkiego sam robić.
Dojechaliśmy na rynek.
Pomogłem im rozpakować skrzynki a następnie po cichu poszedłem w jedną uliczkę gdzie miała znajdować się podstawówka numer 10.
Kilkakrotnie się zgubiłem i musiałem pytać o drogę ale w końcu znalazłem.
Budynek był z czerwonego kamienia. Rozpadał się i potrzebował szybko odnowy.
Na podwórku akurat bawiła się grupka dzieci chyba z klas 1-3. Pilnowały je dwie panie. A właściwie panny. Jedna wysoka w różowej sukience miała gruby rudy warkocz sięgający do bioder. Druga w niebieskiej sukience kończącej się za kolanem. Blond włosy również związała w warkocz który sięgał zaledwie do łopatek. Emilka.
Z uśmiechem rozmawiała z panną w różowej sukience. Jej uśmiech był najszczerszy jaki widziałem kiedykolwiek. Była szczęśliwa.
Spojrzała w moim kierunku.
Spojrzała w moim kierunku.
-Stasiu uważaj ! - krzyknęła nagle. Jej głos stał się jeszcze słodszy niż przedtem.
Nie zauważyła mnie.
Nagle zadzwonił dzwonek. Wszystkie dzieci jak na komendę zebrały się przy Emilii i ruszyły za nią do szkoły.
Po jakimś kwadransie ja również poszedłem do szkoły.
Jakaś pani akurat wychodziła.
-Co pan tu robi! - krzyknęła ale nie zwróciłem na nią uwagi. Podszedłem do Stasia. Tego samego co widziałem na dworze.
-Miałeś przed chwilą zajęcia z taką blondynką. Gdzie ona jest? - spytałem grzecznie. Dziecko przestraszone wskazało mi kierunek. Akurat usłyszałem cichy stukot obcasów.
Zza rogu wyszła Emilia.
-Emilia - zawołałem za nią. Dziewczyna natychmiast się odwróćiła. Jej oczy się zaświeciły.
-Marcin! - podeszłą do mnie. Chwyciła moją twarz w dłonie. Położyłem delikatnie moje dłonie na jej tali. - Co ty tu robisz?
Pocałowała mnie. Delikatne wargi muskały mnie tak jak przedtem.
-Chodź, nie może Cie nikt zobaczyć - powiedziała to i pociągnęła mnie w stronę jakiś drzwi. Okazał się chyba jej klasą.
-Co ty tu robisz? - zapytała ponownie tuląc się do mnie.
-Szukałem Ciebie. Byłem wszędzie! - powiedziałem całując jej włosy. Byłą taka delikatna.
-To nie sen prawda? - spytała.
-Nie kochanie, to prawda. Uciekłem z obozu aby cie odnaleźć. Podążałem cały czas za pociągiem. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie muszę jechać dalej. Że tu jesteś.
-Też się cieszę. Ale musisz uciekać.
-To chodź ze mną.
Emilka odsunęła się ode mnie.
-Nie mogę. Jak ucieknę to mnie zabiją. Muszę tu być albo pojadę do Warszawy albo mnie zabiją.
-Emilko ucieknij ze mną proszę.
-Ale dokąd? Nie widzisz , że tu nie ma już gdzie uciekać? To nic nie da. Oni są wszędzie. - powiedziała cicho. Jedna pojedyncza łza pociekła po policzku. Otarłem ją a potem przytuliłem Emilkę.
-Co się właściwie stało gdy Cie zabrali? - spytałem.
Dziewczyna tylko przytuliła się do mnie i zaniosła się płaczem. Próbowałem ją uciszyć lecz nic nie pomagało.
-Chodź ze mną. Gospodarz u którego się zatrzymałem cie przenocuje. Nikt nie musi widzieć. Gospoda jest za miastem.
Chwyciła moją dłoń i poszła na rynek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz