poniedziałek, 25 kwietnia 2016

-4-

Docieram do burmistrza w niecałe pół godziny. Trochę sie zgubiłem ponieważ dwóch strażników jak by coś przeczuwało o chodzili tam i z powrotem.
Oświetleny gabinet burmistrza tętnił życiem. Wiele kobiet i dzieci przychodziło dowiedzieć sie czy coś wiadomo o ich mężach, ojcach, bratach lub wujkach.
Próbowałem przepchac sie na początek ale w połowie drogi zatrzymał mnie stary mężczyzna ubrany w elegancki garnitur.
-Czego szukasz chłopcze? - zapytał ściskajac moje ramie. Dopiero teraz zorientowałem sie że mam na sobie niemiecki mundur.
-Jestem Polakiem. Warszawiakiem. - szybko zacząłem sie tłumaczyć.
-Ta a ja primabalerina- prychnął z pogardą.
Wyciągnąłem zdjęcie Otylii i Henryka.
-Zna pan? Zna? -pokazałem zdjęcie.
Przez twarz mężczyzny przebieg cień.
-Choć... poszukamy. - mówiąc to chwycił mnie za rękę i pociągnął ku przodzie gdzie na wysokim krześle siedział burmistrz.
-Burmistrzu - pokłonił sie mężczyzna.  - Szukam rodziny tego oto tutaj Warszawiaka. Czy mogę zajrzeć w księgę? 
-Czemu on ma mundur niemiecki skoro Warszawiak? - spytał ospale burmistrz.
-Uciekłem z niewoli niemieckiej. Zabrali mi dokumenty i ubrania.
-No dobrze - powiedział burmistrz i machnął rękę na kolejnego.

Mężczyzna pociągnął mnie do oddzielnej komnaty.
-Tutaj masz spis wszystkich którzy żyją i wyjechali od nas. - powiedział pokazując ksiege. - codziennie są wykreślene tu miliony nazwisk.  Ale jak chcesz. Szukaj.
-Dziękuje - mówię - A czy są gdzieś spisy pociągów i pasażerów przejeżdżających tedy? 
-Chodzi ci pewnie o Niemieckie pociągi.  Był tu jeden.  Lecz wszystkich rozsztrzelano. Nikt nie przeżył.  Reszta pociągów z tego co wiem kieruje sie na północ. Przejeżdżają przez Poznań.  A czemu pytasz?
-Szukam dziewczyny swojej. - odparłem. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Przeszukałem trzy księgi ale nie znalazłem Henryka.  Tracąc nadzieje otworzyłem ostatnia książkę.
Nagle usłyszałem strzały i huk.
Po chwili słychać było niemieckie rozkazy. Chwyciłem książkę i wyskoczyłem przez okno.  To była jedyna myśl jaka mi przyszła do głowy.
Pobiegłem do Otylii i jej dzieci. Wręczając książkę widziałem szczęście w oczach.

Była poźna noc. Burmistrz został aresztowany za pomoc uciekinierom. Siedząc przy oknie czatowałem czy aby nie idą żołnierze.  W pewnym momencie podeszła do mnie Marysia. 
- chce ci coś dać.  - powiedziała cichym głosem i otworzyła zaciśnieta piastkę. W środku leżał koraliki.  Najzwyklejszy koraliki o barwie lekkiego różu.
-Oddasz mi jak sie spotkamy. - wyszeptała wręczając mi go a po chwili uciekła.

Następnego dnia z samego rana ruszyłem na stacje.  Wczoraj ktoś mówił o pociągu jadącym do Gdańska przez Poznań.  Miał zatrzymać sie tu tylko na chwilę.  Chciałem wykorzystać okazję.
Ukryty pomiędzy koszem na śmieci a schodami na strych czatowałem czekając na pociąg.
W końcu najechał. Ciężka lokomotywa z trudem sie zatrzymała. Podeszło do niej około 20 mężczyzn i zaczęli pakować wory z pszenica czy żyłem. Ubrany już po cywilnemu w ubrania Henryka podeszłem pomoc robotnikom.  Po zapakowaniu worów ukryłem sie w wagonie z bydłem. Nikt mnie nie zauważył.

Szczęśliwy ruszyłem w stronę Poznania szukając Emilki.

Siedząc w wagonie strasznie sie nudziłem. Broń która pozostała mi po Niemcach oraz ta którą dostałem od Otylii naładowalem już dawno.
Siedząc podparty o stóg siana podśpiewywałem polskie piosenki.
Nagle coś mnie pokusiło i w sądziłem rękę do kieszeni.  Koralik którzy dostałem od Marysi był zimny. Wisiał na czerwonej nitce która bałem sie przerwać.  Była taka delikatna.

Podróż była męcząca niemiłosiernie.  Siedziałem znudzony już kilka godzin. Nie zatrzymaliśmy sie na żadnej stacji choć mieliśmy okazję. 
Trzymałem się tylko jednej myśli.  Spotkać Emilke.

Będąc w szkole Emilka kiedyś spadła z schodów.  Pamiętam to doskonale. Szedłem akurat do dyrektora po coś tam. Leżała nieprzytomna z dziwnie położoną noga.
Zawołałem szybko kogoś o pomoc.
Pół godziny później przyjechała karetka i zabrała Emilke.  Na szczęście do tego czasu zdążyliśmy ja obudzudzic.
Następnie odwiedziłem Emilke.  Bylem przy niej w każdym możliwym momencie.
Kochałem ją.  Troszczyłem sie o nią.  Nie wyobrażam sobie życia bez niej.

niedziela, 10 kwietnia 2016

-3-

Spałem na sianie.
Choć to było dziwne ale serio zamiast twardej pryczy miałem pod sobą siano które uwierało gdzieniegdzie. Smród był nie do zniesienia.
Otworzyłem oczy i spostrzegłem że nie leżę w wagonie gdzie byłem przed tem. Przede mna stała krowa i powoli wsuwała jedzenie.
-Co do cholery?  - mowie cicho i wstaje otrzepujac mundur.
Stoimy wiec powoli otwieram drzwi które strasznie krzycząc.  Nikt nie zwraca na mnie uwagi.  Jesteśmy w łodzi.  Albo to  co z niej pozostało.
Zwalone kamieniem domy i ulice, gdzieniegdzie płaczą kobiety i dzieci.  Mężczyzn praktycznie nie widzę.  Wymykam sie powoli z dala od cywilizacji.
Biegnę stara dzielnica nędzy.  Gdzieniegdzie leżą trupy ludzi którzy umarli albo z zimna albo z wybuchu.
Wojna trwa.
Nagle słyszę dwa niemieckie głosy wiec szybko skrywam sie w którymś domu.
Jest tu duszno, kurz leży wszędzie warstwami.  Pewnie nikt tu nie mieszka.
Idę w głąb opuszczonego domu lecz słyszę skrzypniecie drewna.
Przystaje by posłuchać.
Faktycznie.
Lekkie skrzypniecia jak by ktoś ze strachu próbował sie delikatnie ruszyć.
Otwieram szafę.
Pusto.
-Wychodź.  Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Polakiem.  Jestem z warszawy.
Cisza.
A może mi się przesłyszało?
Nagle drzwi otiwraja sie. Stoi w nich drobna kobieta. Za spódnica matki chowa sie dwójką dzieci.
-Polak?  To czemu mundur niemiecki?
-Zabrali moje rzeczy.  Mam tylko to. Dokumenty również oni maja.
-Głodny?  Pewnie z podróży.  - mówi kobieta silac sie na spokój.  Dzieci wciąż chowaja sie za spódnica matki. Siadam na stołku przy stole.  Kobieta podaje mi parująca zupe. Rosół.
-Och jak dawno nie miałem nic w ustach.  Dziękuje - mówiąc to całuje kobietę w dłoń.
-och nie ma za co - rumieni sie - skad wracasz?
-jechałem z dziewczyną z wakacji gdy nas dopadli. Teraz udało mi sie uciec.  Jakoś dziwnie łatwo mi to poszło.
-Bo nikt nie będę cie szukał
-Jak to?
-Rano odbyła sie egzekucja wszystkich co jechali tym pociągiem.  Bo podobno szykowali ucieczkę wiec wszystkich zabito.  A nam kazano na to patrzeć.  Mężczyźni pojechali w nocy do stolicy bronić.  A kto obroni nas? - powiedziała przez łzy i poszłam do łazienki.
Dzieci nie wiedząc co robić zostały i przytulajac sie siedziały w kącie.
-Jak macie na imie?
-Ja jestem Marysia.  A to Karol - mówi dziewczynka podnosząc sie lekko.  Chłopiec nie chce. Boi sie mnie.
-Marysiu a mogę ci coś powierzyć? Coś co będziesz pilnować aż w końcu sie spotkamy i mi to oddasz dobrze?
Dziewczynka zaciekawiona podeszła do mnie i kiwneła glowa.
Podałem jej zdjęcie Emilki oraz łańcuszek który dostałem od rodziców.  W środku było nasze wspólne zdjecie.
-Oddasz mi to gdy sie spotkamy.  A jeśli nie... to możesz to zatrzymać.
-Poczekam i ci oddam obiecuje - powiedziała to i zamknęła mocno w piąstce medalik.
Miała co najwyżej 5 lat i wzrostu z metr.
Poszedłem poszukać gospodyni.
Siedziała w sypialni płacząc cicho i patrzyła na zdjęcie przystojnego mężczyzny.
-To mój mąż. Henryk. Boje sie że nie wróci. Prosze cie odnajdź go i powiedz że czekam.
Ukleknąłem przed nią. Pocałowałem jej dłoń i obiecałem.
Wstajac zawachałem sie przy wyjściu. 
-Dziękuje - powiedziałem patrząc na kohiete.
Trochę czułem sie dziwnie.
-Znajdź swoją dziewczyną.  Kilka dni temu przyjeżdżał pociąg.  Spisali wszystkie kobiety.  Idz do burmistrza i powiedz że przysyła cie Otylia i masz poszukać Henryk.  Pisza codziennie kto umarł podczas wyprawy.  Idz juz

A wiec idę.
Mrok zapadł już w całym mieście.  Latarnie sie nie świecą ale i tak znam drogę.  Moja babcia kiedyś tu mieszkała wiec często tu byłem.  Biegne skrótami i pustymi ulicami.
Zauważam dwóch żołnierzy idących w moja stronę ale ukrywam sie. Jestem niezauważony.
Z dysza na karku biegnę dalej.